Lizaki na kaszel i gardło. O czym trzeba wiedzieć, żeby nie płacić podwójnie?
Zapewne każdy już słyszał o lizakach na ból gardła, polecanych w telewizji przez pana w fartuchu udającego lekarza jako idealne skuteczne remedium dla dzieci. Produkt ten faktycznie był marketingowym strzałem w dziesiątkę. Jako rodzice zapewne doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, że dzieci, które chętnie przyjmują lekarstwa są niestety mniejszością. Kiedy malucha bolało gardło, do dyspozycji mieliśmy spray albo tabletki do ssania. Każda z tych form ma, w przypadku dzieci, swoje wady. Spraye bywają niezbyt dobre w smaku i budzą stanowczy opór u małych pacjentów. Pastylki zaś niekoniecznie są bezpieczne dla najmłodszych, bo nie każde dziecko potrafi je ssać i nie zakrztusić się. Wtedy z pomocą przychodzą lizaki i rozumiem rodziców, którzy po nie sięgają, mimo, że tak naprawdę to wciąż słodycze z dodatkiem wyciągów roślinnych. Dlatego też nie będę się rozwodzić nad ich skutecznością czy szkodliwością. Chciałam za to zwrócić Waszą uwagę na to, jak zadziałał dalej marketing i w jaką pułapkę łapią się rodzice.
Pierwsze na rynku dostępne były lizaki na gardło. Wg producenta mają one następujące działanie:
- nawilżają gardło
- łagodzą ból
- leczą podrażnienia gardła
- ochraniają błonę śluzową gardła
Forma lizaka na tyle spodobała się rodzicom, że zaczęli pytać również o lizaki na kaszel: "Pani magister, a takich lizaków jak te, ale na kaszel to nie ma? Nie, te na gardło to będą za słabe, muszą być takie na kaszel, bo dziecko kaszle, a gardło nie boli." Początkowo odchodzili z kwitkiem, ale nie na długo. Pojawiły się bowiem i lizaki na kaszel. Te mają działać w następujący sposób:
- łagodzą kaszel
- zmniejszają częstotliwość kaszlu
- ułatwiają odkrztuszanie
Wydawałoby się, że super, historia z happy endem, rodzice dzieci anty-lekowych zadowoleni, bo wreszcie jest produkt na kaszel w formie lizaka. Działanie zupełnie inne niż poprzednich, tak jak oczekiwali. Ja jednak postanowiłam spojrzeć na skład, bo przecież nie wypada sprzedawać czegoś na ślepo, tylko dlatego, że tak ładnie to zachwalają na opakowaniu, w radiu czy telewizji. I w momencie kiedy spojrzałam na skład jednych i drugich lizaków, poczułam się, jako rodzic, nieco oszukana. No dobra, oburzyłam się. Okazuje się bowiem, że producent nie wysilił się za bardzo przy wymyślaniu składu nowych lizaków. Skład lizaków na gardło, jeśli chodzi o substancje czynne, wygląda następująco:
- wyciąg z porostu islandzkiego
- wyciąg z korzenia prawoślazu
- wyciąg z liści szałwii
Nowe lizaki na kaszel, o zupełnie innych wskazaniach, mają zaś taki "innowacyjny" skład:
- wyciąg z porostu islandzkiego
- wyciąg z korzenia prawoślazu
Kreatywnie, prawda? Czy tylko mnie się wydaje, że nowy, wg oczekiwań pacjentów silniejszy, wyrób to uboższa wersja tego już dostępnego na rynku? No nie, ewidentnie nie wydaje mi się... Producent najwyraźniej doszedł do wniosku, że można zrobić dwa razy to samo, rozreklamować na dwa różne sposoby i podwójnie zarobić. I zapewne ma rację i tak to właśnie działa. Ale Wy nie musicie się na to nabierać i płacić podwójnie. Mit nowych lizaków na kaszel uważam za obalony, a Was zachęcam do udostępniania.
A człowiek nie ma pojęcia i wierzy Pani w aptece . Dziękuje za wpis :)
OdpowiedzUsuńMoże zbyt naiwnie wierzę w przedstawicieli mojego zawodu, ale mam nadzieję, że większość z nich zapytana o różnicę między tymi lizakami odpowiedziałaby tak samo jak ja. Ciekawe jak jest naprawdę. Może mały test na farmaceutach z pobliskiej apteki? ;)
OdpowiedzUsuńLizaków Mała nie dostaje, ogólnie sklepowych słodyczy jak na razie dziecku nie serwujemy. A jeśli chodzi o leki, to te "naturalne" również sporadycznie. Wolę sama namieszać w słoiku jakiegoś imbiru z cytryną i miodem, albo cebuli z miodem :) Wiem wtedy na pewno co daję Dzieciowi w gardzioł ;)
OdpowiedzUsuń