W poście opisującym mity na temat chlorofilu ( o tutaj ) wspomniałam, że natknęłam się na ciekawe badania dotyczące chlorofilu i jego pochod...

Zielony sposób na smog, papierosy i zdrowe grillowanie

7/24/2016 Far Minka 7 Comments

W poście opisującym mity na temat chlorofilu (o tutaj) wspomniałam, że natknęłam się na ciekawe badania dotyczące chlorofilu i jego pochodnej- chlorofiliny w kontekście zachorowań na raka. O ile, jak czytaliście, większość doniesień na temat tego związku i jego działania ma niewiele wspólnego z prawdą, o tyle jego wpływ na nowotwory faktycznie wygląda obiecująco. Badania kliniczne są jeszcze w toku i nie osiągnęły takiego poziomu zaawansowania, by być hurra-optymistą i okrzyknąć, że znaleziono antidotum na raka, jednakże ponieważ jest to środek bezpieczny i ogólnie dostępny, to pomyślałam, że warto wiedzieć jakie korzyści może nam przynieść, bo nawet jeśli zaczniemy eksperymentować na sobie jedząc dużo zielonych warzyw, to przecież krzywdy tym sobie nie wyrządzimy, a potencjalne korzyści są naprawdę duże.



Co ma wspólnego chlorofil z powstawaniem nowotworów?


Skąd biorą się nowotwory tak naprawdę wciąż nie do końca wiemy, jednak w przypadku niektórych udowodniono, że mogą powodować je substancje kancerogenne, czyli konkretne toksyny, które dostając się do organizmu ludzkiego (i nie tylko, bo u zwierząt dają ten sam skutek) prowadzą do rozwoju nowotworu. Do dobrze poznanych kancerogenów należą m.in. aflatoksyny i benzopireny. Naukowcy potrafią za ich pomocą indukować raka u myszy doświadczalnych, na których później testowane są hipotetyczne leki przeciwnowotworowe.
Aflatoksyny są to toksyny wytwarzane przez grzyby z rodzaju Aspergillus. Jest to jeden z gatunków odpowiedzialnych za powstawanie tzw. pleśni na produktach spożywczych. Najczęściej występuje w orzechach ziemnych, zbożach, migdałach. Może nam również wyrosnąć np. na chlebie. Wydziela wtedy aflatoksyny do wnętrza produktu, na którym rośnie. Te z kolei prowadzą do powstawania mutacji w DNA i rozwoju np. raka wątroby.
Benzopireny są zaś silnie rakotwórczymi substancjami powstającymi podczas spalania niecałkowitego, które występują w dymie. Zarówno tym papierosowym, o czym jest najgłośniej, ale także w smogu, z którym coraz większy problem mają mieszkańcy dużych miast. Powstają również podczas grillowania i to wcale nie w małych ilościach...

Właśnie modeli doświadczalnych z nowotworami powodowanymi przez te dwie toksyny użyli naukowcy do badań nad właściwościami chlorofilu. Praktycznie wszystkie badania zgodnie wskazywały na to, że chlorofil i jego pochodna- chlorofilina mogą mieć ochronny wpływ przed tymi toksynami i zmniejszać ryzyko zachorowania na raka w wyniku kontaktu z nimi. Mechanizm tego działania nie został jeszcze dokładnie wyjaśniony, ale przypuszcza się, że wiążą one toksyczne związki i w tej unieszkodliwionej formie doprowadzają do ich wydalenia. Tym samym kancerogeny nie mają szans doprowadzić do mutacji DNA i rozwoju raka. Takie działanie ochronne potwierdziły badania tkankowe, na zwierzętach i pojedyncze badania na ludziach. Dla przykładu: u myszy narażonych na działanie benzopirenu, które dodatkowo otrzymywały chlorofil zaobserwowano mniejszą zapadalność na raka płuc, o 37% mniej przypadków raka żołądka, o 30% mniej przypadków raka wątroby i spadek transportu dibenzopirenu do wątroby o 61-63%. Nie jest to może stuprocentowa ochrona, ale jeśli możemy zmniejszyć swoje szanse na raka o 1/3  tylko poprzez wzbogacenie swojej diety o zielone warzywa, to chyba całkiem nieźle, nie?
Jest jeszcze jedna ciekawa sprawa, dotycząca tym razem spożywania czerwonego i przetworzonego mięsa. W zeszłym roku było głośno o jego szkodliwości, kiedy WHO umieściło je na liście produktów potencjalnie rakotwórczych. Podobno każde spożyte 50g czerwonego mięsa dziennie powoduje wzrost ryzyka wystąpienia raka jelita o 18%. Nad wpływem chlorofilu na występowanie raka o takim pochodzeniu również przeprowadzono badanie. Jego wyniki były dla mnie najbardziej zaskakujące. Po przebadaniu po tym kątem grupy szczurów, okazało się, że połączenie czerwonego mięsa z zielonymi warzywami może dać nam 100% ochrony przed rakiem jelita.

 Im bardziej zielone warzywo, tym więcej zawiera chlorofilu. Bogatym źródłem są np. natka pietruszki, koperek, brokuły, jarmuż, szpinak. Są też wynalazki typu chlorella czy spirulina, ale osobiście wolę po prostu lokalne rośliny (o moich zastrzeżeniach do spiruliny pisałam tutaj ).



Wszystkie te badania wymagają oczywiście potwierdzenia u ludzi, ale moje rady są takie:

- Lubisz jeść czerwone mięso i parówki i nie chcesz z nich zrezygnować? Łącz je z zielonymi warzywami.

- Mieszkasz w dużym mieście, gdzie problemem jest smog? Dbaj o dietę bogatą w zieleninę

- Zastanawiasz się jak grillować bezpiecznie dla zdrowia? Między innymi zadbaj o to,by poza kiełbaską zjeść także dużo sałatki. Oczywiście zielonej :) 

- Nie potrafisz zrezygnować z dymka? Zagryź go pietruszką :P



7 komentarze:

Ostatnio kilka osób zwróciło się do mnie z pytaniem co sądzę o kąpielach w magnezie jako sposobie na uzupełnianie jego niedoborów. Przyz...

Człowiek nie gąbka, czyli krytycznym okiem o kąpielach w magnezie i oliwce magnezowej

7/21/2016 Far Minka 42 Comments



Ostatnio kilka osób zwróciło się do mnie z pytaniem co sądzę o kąpielach w magnezie jako sposobie na uzupełnianie jego niedoborów. Przyznam, że nigdy nie przyszło mi do głowy, by suplementować go poprzez kąpiele. Zagłębiłam się więc w odmęty alternatywnych sposobów leczenia, żeby poznać źródło tych rewelacji.

Z tego, co udało mi się ustalić, to trend ten przyszedł do nas z USA, gdzie pewien amerykański "doktor" napisał całą książkę na temat tranderamlnego stosowania magnezu, otworzył swoją klinikę i zrobił na tym dobry biznes. Pomysł miał całkiem niezły, trzeba przyznać, gdyż taki sposób na dostarczanie magnezu byłby łatwy, przyjemny, może nawet odrobinę tańszy dla pacjenta, a przede wszystkim byłby rozwiązaniem dla osób, które nie chcą obciążać żołądka łykając tabletki lub nie tolerują magnezu w tej formie i cierpią na dolegliwości żołądkowe po jego zażyciu. Opracowano więc sposób na dostarczanie go przez skórę. W zasadzie "opracowano" to zdecydowanie zbyt duże słowo. Sposób polega bowiem na zakupieniu w sklepie internetowym z odczynnikami (ach jak ja uwielbiam te odczynniki ;) ) chlorku magnezu sześciowodnego i wsypywaniu go po 1-2 szklanki do kąpieli. W takim roztworze moczymy się po 30 minut dwa razy w tygodniu i voila- niedobory magnezu mijają. Innym sposobem jest przyrządzenie tzw. oliwki magnezowej, czyli de facto roztworu soli magnezu, gdyż łączymy ją tylko z wodą destylowaną, bez dodatku żadnych olei. Taką oliwką spryskuje się ciało i zapomina o niedoborach magnezu. Możemy wyczytać, że dostarczamy w ten sposób magnez w sposób bezstratny (100% przyswajalności???), przez największy organ naszego ciała, jakim jest skóra. Ten "największy organ naszego ciała" i skóra jako najlepszy sposób transportu leków są powtarzane jak mantra na prawie wszystkich stronach, na które trafiłam. Aż mnie dziwi, że mało kto to kwestionuje, bo wystarczy nieco ruszyć głową, by zdać sobie sprawę, że te wszystkie piękne obietnice mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Tak więc ruszamy głową:

Dlaczego chlorek magnezu stosowany transdermalnie to ściema?


Moim zdaniem niestety kolejny raz mamy do czynienia jedynie z biznesem wykorzystującym ludzką nieświadomość. Dlaczego? Otóż ten nasz organ o największej powierzchni, jakim jest skóra, spełnia kilka funkcji, z których jedną z najważniejszych jest funkcja barierowa. Tak, ma on zgodnie z zamysłem natury chronić nas przed czynnikami zewnętrznymi, w tym wnikaniem szkodliwych substancji czy mikroorganizmów do wnętrza organizmu. I trzeba naturze przyznać, że zrobiła to na tyle sprytnie, że skóra faktycznie bardzo dobrze spełnia swoją rolę. Składa się ona z kilku warstw, które substancjom z zewnątrz wcale nie tak łatwo przeniknąć by dostać się do krwi. Chlorek magnezu nie jest tu bynajmniej wyjątkiem. Naukowcy od lat trudzą się nad wymyśleniem sposobu na transdermalne podawanie leków. Tak, znachorzy nie pierwsi wpadli na ten pomysł. Niestety bariera skóry jest trudna do pokonania w takim stopniu, by osiągnąć pożądane stężenie leku we krwi. Do tej pory udało się opracować systemy transdermalne jedynie dla 17 substancji (nie ma wśród nich magnezu). I nie są to bynajmniej kąpiele, a specjalne plastry, które zawierają dodatkowo promotory wchłaniania osłabiające barierę skóry. Głównym "hamulcem" jest tutaj tzw. stratum corneum, czyli warstwa rogowa skóry, która zapewnia bardzo efektywną ochronę przed przenikaniem substancji z zewnątrz. Trzeba ją naruszyć, żeby w ogóle mówić o wchłanianiu leków w głąb kolejnych warstw.
Dodatkowo lata badań naukowców pozwoliły na określenie, jakie warunki musi spełniać substancja dobrze przenikająca przez skórę. Musi ona być:
- lipofilowa (czyli rozpuszczać się w tłuszczach)
- niepolarna (niejonowa)
- mieć małą masę cząsteczkową <500 Da

Chlorek magnezu sześciowodny, który polecają nam do sporządzania "oliwy" i kąpieli jest zaś: hydrofilowy, czyli lubi się z wodą, a nie z tłuszczami, polarny i jedynie masa cząsteczkowa nie dyskwalifikuje go do wnikania wgłąb skóry. Niemniej sama masa nie wystarczy, pozostałe właściwości wystarczają by skutecznie powstrzymać go przed wchłonięciem do krwi.

Badania nad wchłanianiem magnezu przez skórę


Propagatorzy tej metody powołują się również na badania naukowe, które potwierdzają unikalnie wysokie wchłanianie magnezu przez skórę. I tym razem liczyli chyba jednak na to, że nikomu nie będzie chciało się do tych badań sięgnąć i je przeczytać. Wy nie musicie, bo zrobiłam to za Was ;) (chociaż gdyby ktoś chciał samodzielnie to służę linkiem :) ). Jeśli chodzi o obiektywne badania dotyczące kąpieli w magnezie to mamy takowe jedno. Dotyczyło kąpieli z dodatkiem soli pochodzących z Morza Martwego, które to są bardzo bogate właśnie w magnez. O dziwo, na niektórych stronach podawane jest ono jako dowód na wchłanianie magnezu przez skórę. Chyba jedynie dlatego, że ktoś nie umie czytać ze zrozumieniem... Jakie były rezultaty badania? Wykazało ono, że magnez z Morza Martwego poprawia barierę skórną! A skoro poprawia barierę, to wręcz osłabia przenikanie przez skórę, a nie wręcz przeciwnie- sam się przez nią przedostaje. Dodatkowo kąpiel taka działa nawilżająco, zmniejsza zaczerwienienia i stany zapalne skóry. Ogólnie ma dobroczynny wpływ, zwłaszcza dla problemowej skóry, ale właśnie- TYLKO DLA SKÓRY. Ani słowa o wchłonięciu magnezu do krwi i uzupełnieniu niedoborów.

Są też krypto-badania, na które to właśnie powołują się na stronach reklamujących chlorek magnezu CDA, oliwkę magnezową itp. Nie były publikowane w żadnych szanujących się pismach naukowych, nie znajdziemy ich w PubMedzie, a jedynie na stronach zainteresowanych. Dokładnie to znalazłam takowe "badania" dwa.

 Jedno dotyczyło faktycznie kąpieli w magnezie, ale siarczanie magnezu (ten też jest stosowany do tych celów, choć chyba mniej popularny). Jeśli chodzi o wchłanianie przez skórę to możliwości tych substancji są porównywalne, więc przyjrzyjmy się temu badaniu. Uczestnikami było 19 pracowników firmy przeprowadzającej badanie. W zasadzie ciężko o bardziej nieobiektywne badanie :D Pracownicy Ci zażywali kąpieli w magnezie przez 7 dni, a w zasadzie to byli parzeni w roztworze magnezu, gdyż trwająca 12 minut kąpiel miała temperaturę 50-55 stopni Celsjusza, co daje już człowiekowi uczucie parzenia. Odpowiednia temperatura do kąpieli powinna mieć temperaturę zbliżoną do temperatury ciała, ewentualnie nieznacznie ją przekraczającą, jeśli ktoś lubi ciepłą kąpiel. Ciekawa jestem jakie uczucie daje to 55 stopni, ale niestety nawet termostat nie przewiduje takiej temperatury jako kąpielowej. Niewykluczone, że poparzona skóra faktycznie traciła swoje funkcje obronne i w pewnym stopniu przepuszczała magnez, ale i tak nie ufam badaniu przeprowadzanemu na pracownikach, bez grupy kontrolnej i bez zaślepienia (w obiektywnych badaniach uczestnicy, a nawet lekarze nie wiedzą co dany pacjent dostaje, aby wyeliminować efekt placebo).
Kolejne badanie dotyczyło oliwki magnezowej. Przeprowadził je, nie inaczej, producent tej oliwki na własnym produkcie. Niestety nie pochwalił się kim byli uczestnicy ;) Chwali się za to jakie to procentowe super przyrosty poziomu magnezu zaobserwował po 12 tygodniach jej stosowania. Badanie przeprowadził na 9! pacjentach, z czego jeden badania nie ukończył, u jednego poziom magnezu spadł, a pozostałych siedmiu zrobiło mu tą cudowną statystykę :D Jak łatwo się domyślić, o żadnym placebo, zaślepieniu, czy publikowaniu w rzetelnych źródłach nie było mowy.
Tak właśnie wygląda to szumnie brzmiące "działanie potwierdzone badaniami naukowymi".

Podsumowując, pamiętajcie, że człowiek to nie gąbka i nie chłonie wszystkiego w czym się go zanurzy. Gdyby było inaczej, to na podobnej zasadzie jak magnez, wchłanialibyśmy np. sód. I co wtedy? Kąpiel w wodzie morskiej podnosiłaby nam poziomu sodu we krwi? Ba, wręcz mogłaby się okazać zabójcza! Na szczęście nic takiego nie ma miejsca i możecie spokojnie wypoczywać nad morzem mocząc się bez obaw. A tych, którzy mają niedobory magnezu odsyłam do wpisu o tym, jak wybrać dobry magnez (doustny): klik Dobry magnez przyswaja się nawet w 90%, więc naprawdę nie ma na co narzekać. Czasami człowiek chcąc oszczędzić, tak naprawdę wyrzuca pieniądze w błoto.


42 komentarze:

Niedawno koleżanka zapytała mnie, czy słyszałam o chlorofilu w płynie. Zabrzmiało dość dziwacznie i podejrzanie, ale nigdy wcześniej o nim...

Słońce w płynie, czyli jak wykorzystać pseudonaukowy bełkot, żeby zarobić

7/16/2016 Far Minka 2 Comments


Niedawno koleżanka zapytała mnie, czy słyszałam o chlorofilu w płynie. Zabrzmiało dość dziwacznie i podejrzanie, ale nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, więc z ciekawością zapytałam wujka Google, co o tym sądzi. To co wyczytałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Rozumiem, propaganda musi być, do tego trochę pseudonaukowych faktów i nowy alternatywny biznes świetnie się kręci. Eko jest w modzie, więc raz napisana bzdura potem w błyskawicznym tempie rozchodzi się po internecie i sukces gotowy. Niemniej to, co wyczytałam o chlorofilu sprawiło, że najpierw kilka minut się pośmiałam, a potem stwierdziłam, że ktoś musi wreszcie te bzdury sprostować, bo dorównują tym na temat lewoskrętnej witaminy C, o której kiedyś pisałam (tutaj).




Mity na temat chlorofilu

 MIT NR 1


"Chlorofil to płynna energia słoneczna, kąpiel słoneczna dla naszych organów wewnętrznych. Niezbędny jest dla osób, które otrzymują mało światła słonecznego np. pracowników biur, mieszkańców dużych miast."

No błagam... Od kiedy to nasze organy wewnętrzne potrzebują słońca? W jaki pozytywny sposób niby miałoby ono na nie działać? Mamy ponaświetlać sobie wątrobę, serce czy może nerki? Co będzie najlepsze? Skoro tak lubimy naturę, to pamiętajmy, że natura nie przewidziała żadnych otworów w naszym ciele, które miałyby pozwalać docierać słońcu do naszych narządów. Najwyraźniej nie było takiej potrzeby.

Co się zaś tyczy samej energii słonecznej, możemy dalej wyczytać, że "chlorofil jest magazynem mocy słonecznej", a nawet, że "przechowuje energię słoneczną, która daje nam mądrość i miłość". Mądrości i miłości nie będę nawet komentować, bo zakrawa to na jakąś nową sektę, ale zastanówmy się nad samą energią. Zapewne wszyscy pamiętają ze szkoły, że chlorofil jest zielonym barwnikiem roślinnym, który bierze udział w fotosyntezie. Tak więc niezaprzeczalnie ma coś wspólnego z energią, bo dzięki niemu rośliny wytwarzają sobie energię do wzrostu. Nie jest on jednak jej magazynem, nie przenosi jej i nie oddaje temu, kto go zje bądź wypije.  Fotosynteza jest tak naprawdę skomplikowanym procesem, ale dla zobrazowania znalazłam taki w miarę prosty schemat tego etapu, w którym bierze udział chlorofil.


źródło: e-biotechnologia.pl


Wytwarzana energia to tak naprawdę ATP i NADPH, które jak widzicie na żadnym etapie nie trafiają do chlorofilu i nie są przez niego magazynowane. Nie ma więc co liczyć na to, że chlorofil dostarczy Wam energii słonecznej. No chyba, że ktoś liczy na to, że zajdzie mu w żołądku cały proces fotosyntezy, ale chyba nie muszę wyjaśniać, że nie ma takiej opcji? :P I lepiej nie robić sobie dziur w ciele na promienie słoneczne, żeby to sprawdzić ;)



MIT NR 2


Chlorofil jest żywą zieloną krwią roślin. Jego budowa jest niemal identyczna z cząsteczką hemoglobiny. A nawet,  pochłania żelazo i zamienia się w ludzką krew.


Ech... Słyszałam o zamianach wody w wino czy krew, ale żeby chlorofil po wypiciu zmienił się w hemoglobinę niestety również trzeba by cudu. Czy mają niemal identyczną budowę? Popatrzcie:




 Jak widać, podstawowy pierścień faktycznie ma tą samą budowę, umożliwiającą łączenie metali, przy czym chlorofil posiada w centrum magnez,a hem żelazo, jednak nie jest to jedyna różnica między nimi. Różnią się również podstawnikami, co sprawia, że są to związki o całkowicie odmiennym działaniu i naprawdę NIE MAJĄ zdolności przechodzenia z jednego w drugi w ludzkim żołądku.


MIT NR 3


Chlorofil poprawia utlenowanie organizmu. Ma ogromną zdolność łączenia się z tlenem. Gdziekolwiek znajdzie się w Twoim organizmie, zawsze ciągnie za sobą tlen.

Chlorofil i tlen mają ze sobą coś wspólnego - fotosyntezę. Wiemy, że przeprowadzenie fotosyntezy w żołądku nie jest możliwe, więc w ten sposób na pewno chlorofil nie dostarczy nam tlenu. Ma również mieć podobne do hemoglobiny właściwości wiązania tlenu, ze względu na podobną budowę. Tutaj jednak również wystarczyła drobna różnica, by wszystko zepsuć. Żelazo w hemie ma zdolność wiązania się jeszcze z dwoma ligandami i w ten sposób przyłącza tlen. Magnez w chlorofilu jest zaś związany dwoma wiązaniami i więcej ich nie potrafi utworzyć. Dlatego też nie ma mowy o przyłączeniu tlenu i ciągnięciu go za sobą. Pomijając to wszystko, to od kiedy to tlen wchłaniany jest w przewodzie pokarmowym? Całe życie byłam przekonana, że za wymianę gazową i dostarczanie tlenu odpowiadają płuca... Chlorofil nie poprawi więc utlenowania organizmu.


MIT NR 4


Chlorofil a bakterie probiotyczne

„Dobre” bądź aerobowe bakterie rozwijają się w obecności tlenu i potrzebują go do stałego wzrostu i przetrwania. Dlatego, jeśli nie mamy wystarczającej ilości tlenu w komórkach, kontrolę przejmują „złe” bakterie, które zaczynają się rozmnażać, co prowadzi do licznych infekcji i chorób. Te patogenne drobnoustroje są beztlenowe i nie tolerują tlenu w formie gazowej.  Uważa się, że przewaga beztlenowych bakterii w naszych jelitach jest jedną z głównych przyczyn wszystkich chorób. Tam gdzie jest chlorofil, nie rozwinie się choroba bakteryjna.

Chlorofil nie dostarcza do jelit tlenu w formie gazowej i w zasadzie to, co napisałam wcześniej wystarczyłoby, by obalić ten tekst, jednak nie sposób przemilczeć wypisanych tu głupot, przeinaczonych tak by pasowały do nowej teorii. Zastanówmy się więc jakie to są "dobre" bakterie jelitowe, czyli probiotyczne? Otóż należą do nich bakterie BEZTLENOWE, czyli sytuacja wygląda dokładnie na odwrót- "dobre" bakterie to bakterie beztlenowe, podczas gdy patogenne są w większości bakteriami tlenowymi (choć i beztlenowce też mogą być patogenami). Tak więc od której strony by na to nie patrzeć, to teoria ta zupełnie nie ma sensu.


MIT NR 5


Liczne badania naukowe wskazują, że chlorofil  jest w stanie przyczynić się do złagodzenia objawów niemal każdej choroby.

 Nie wiem gdzie autor tych rewelacji znalazł te liczne badania, gdyż przeszukałam badania dotyczące chlorofilu i niestety zdecydowana większość dotyczy tylko roślin, a nie jego zastosowania u ludzi. Nie ma ani słowa o potwierdzeniu wszystkich tych deklarowanych  magicznych właściwości u ludzi, a nawet zwierząt. Jedyne sensowne badania na tematu chlorofilu i jego pochodnej- chlorofiliny toczą się w kontekście zapobiegania nowotworom. I w tym wypadku muszę przyznać, że wyniki wyglądają naprawdę obiecująco, choć za wcześnie by wyrokować, że będą naprawdę skuteczne u ludzi. Niemniej temat zainteresował mnie na tyle, że poświęcę temu wkrótce osobny wpis.


 MIT NR 6


Chlorofil w płynie jest bogatym źródłem magnezu.

Niestety, gdy spojrzycie na skład chlorofilu w płynie, znajdziecie chlorofilinę miedziową, czyli rozpuszczalną formę chlorofilu, w której atom magnezu został zastąpiony atomem miedzi. Tak więc źródłem magnezu chlorofil w płynie nie jest wcale...


Podsumowując, wszystkie mądrze brzmiące teorie na temat chlorofilu są niestety pseudonaukowym bełkotem stworzonym, by sprzedać nowy suplement zwany "chlorofilem w płynie", a wraz z nim inne reklamowane jako bogate źródło chlorofilu, czyli spirulinę, chlorellę czy zielony jęczmień. Warto zdawać sobie sprawę z tego, że chlorofil nie sprawi, że Wasz organizm będzie dotleniony, nie doda energii, ani nie ochroni przed infekcjami bakteryjnymi. Mit uznaję za obalony i mam nadzieję, że się ze mną zgadzacie.


P.S. Uff muszę przyznać, że trochę się napracowałam nad tym wpisem, więc jeśli Wam się podoba i uważacie, że obalanie krążących mitów  o super-magicznych-suplementach jest przydatne, to będzie mi miło, jeśli docenicie moją pracę dając "lubię to" lub udostępniając ten wpis :)

2 komentarze:

W polskiej kulturze silnie zakorzeniona jest tradycja stosowania "wapna" (czyli tak naprawdę wapnia) na wszelkiego rodzaju uczulen...

Czy 'wapno' na alergię faktycznie działa?

7/15/2016 Far Minka 8 Comments

W polskiej kulturze silnie zakorzeniona jest tradycja stosowania "wapna" (czyli tak naprawdę wapnia) na wszelkiego rodzaju uczulenia. Masz wysypkę, pokrzywkę? Weź wapno. Katar? Weź wapno. Coś Cię ukąsiło i swędzi? Najlepiej wypij wapno. Myślę, że każdy z nas kiedyś usłyszał taką radę. A próbowaliście kiedyś kupić wapń na alergię w zagranicznej aptece? Farmaceuci robią duże oczy i nie bardzo wiedzą o co chodzi, no bo jak to? Wapń przecież nie działa na alergię. Więc jak to jest naprawdę?


Czy wapń faktycznie leczy alergię?


Odpowiedź brzmi: NIE. Sprawa nie jest jednak całkiem jasna, dlatego musiałam przebrnąć przez masę źródeł, żeby móc Wam rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie. Prawda jest taka, że mało badaczy w ogóle zajęło się takim zastosowaniem wapnia. Wiemy o nim z całą pewnością, że jest makroelementem niezbędnym w naszej diecie. Odpowiada za właściwe funkcjonowanie wielu organów w naszym ciele. Jest nie tylko budulcem kości, ale ma także wpływ na kurczliwość mięśni, przewodność nerwów, uwalnianie hormonów i krzepnięcie krwi. Jeśli zaś chodzi o jego wpływ na alergie, to obecnie ani polskie ani europejskie stowarzyszenia alergologiczne nie zalecają go jako leku na tę chorobę. Możemy co najwyżej stosować go pomocniczo, nie licząc na spektakularne efekty i nie ograniczając się do niego jako jedynego remedium.

Co wykazały badania nad wpływem wapnia na alergię?


- 2 badania potwierdziły pozytywny wpływ podania doustnego wapnia na alergię skórną, ALE podawane dawki wynosiły odpowiednio 5,1 g i 4,25 g  wapnia, podczas gdy musujące preparaty tworzone z myślą o alergii, dostępne w aptekach zawierają 300-600 mg wapnia i to w słabo przyswajalnej formie węglanu.
- 1 badanie potwierdziło, iż podanie 1000 mg wapnia doustnie w przypadku kataru siennego powoduje zmniejszenie obrzęku śluzówki nosa, ALE nie zmniejsza ilości wydzieliny ani nie redukuje kataru.
- Kolejne badanie wykazało, że  hamowanie uwalniania histaminy poprzez wapń wymaga tak dużego jego stężenia, że jest ono niemożliwe do osiągnięcia w organizmach żywych, nawet po podaniu dożylnym.
- Jak dotąd nikt nie przedstawił mechanizmu wpływu wapnia na uczulenia.


Skąd wzięło się przekonanie o tym, że wapń jest skuteczny w zwalczaniu alergii?


Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć Wam z całą pewnością, ale mam swoją teorię ;) Mówi się o korelacji niedoborów wapnia ze zwiększonym ryzykiem wystąpienia alergii. Może więc, gdy alergia u danej osoby wynika faktycznie z niedoboru tego pierwiastka, to suplementowanie go w dużych dawkach pozwala na złagodzenie objawów? Tego jeszcze nie sprawdzono, ale z pewnością suplementacja wapnia u alergików ma dużo większy sens niż stosowanie go doraźnie w razie wysypki. Dlaczego?

Wapń a atopowe zapalenie skóry i alergia na mleko krowie


Przy dobrze zbilansowanej diecie 70-80% zapotrzebowania na wapń pokrywane jest z pożywienia. Niestety wymaga to obecności w diecie nabiału. Tymczasem obecnie jedną z najczęściej występujących alergii jest alergia na mleko krowie i jego przetwory. Podstawą leczenia jest wtedy wyeliminowanie z diety wszystkich produktów tego pochodzenia. To zaś może prowadzić do niedoborów wapnia, co potwierdzają liczne badania. Dla przykładu: spośród 23 dzieci z AZS aż u 13 wykazano niedobory wapnia. Podobne badanie przeprowadzono też w Polsce. Przebadano dzieci będące na diecie eliminacyjnej i okazało się, że 72,5% z nich ma niedobory wapnia. Ponadto istnieją obiecujące badania, które mówią, że wysoka podaż wapnia w dzieciństwie zmniejsza szanse na zachorowanie na AZS, mimo historii choroby w rodzinie.

Niedobory wapnia 


Niedobory wapnia są bardziej powszechne niżby nam się wydawało. Żeby podać bliski przykład, weźmy mieszkańców Warszawy, których to populacja została przebadana pod kątem zawartości wapnia w diecie. Średnia dzienna dawka tego pierwiastka pokrywająca zapotrzebowanie dorosłego człowieka to ok.1000 mg. Przeciętny Warszawiak przyjmował go zaś 520-540 mg dziennie, z czego 65% dostarczały przetwory mleczne. Łatwo więc zauważyć jak ciężko znaleźć zastępstwo dla takiej ilości wapnia będąc na diecie eliminacyjnej. Nawet z normalną dietą większość z nas ma niedobory. 
Dla tych, którzy chcieliby pobawić się w sprawdzenie ilości wapnia w diecie ich maluchów podaję zapotrzebowanie u dzieci:
1-3 lata - 700 mg
4-8 lat - 1000 mg
9-18 lat - 1300 mg

A teraz trochę postraszę ;) Czy wiecie czym grożą niedobory wapnia u dzieci, poza hipotetycznie zwiększonym ryzykiem alergii?

- deformacjami kości
- wczesną próchnicą
- późnym ząbkowaniem
- późnym chodzeniem
- nadmierną płaczliwością w nocy
- nadmierną potliwością
- skrzywieniami kręgosłupa i kończyn dolnych
- zahamowaniem wzrostu

U dorosłych zaś należy dopisać do tej listy jeszcze osteoporozę.

Jakie objawy mogą świadczyć o niedoborach wapnia?

- częste krwotoki, siniaki
- skłonność do alergii, wysypek
- bezsenność
- osłabienie pamięci
- zawroty głowy
- skurcze mięśni
- skłonność do złamań
- bóle pleców, nóg, stawów
- PMS (tak, tak, nawet to ;) )

Jakie wnioski?


Wapń nie jest dostatecznie zbadany, by uzasadnione było jego stosowanie doraźnie w razie wystąpienia alergii, a badania bardziej przechylają się w stronę udowodnienia, że takiego działania on wcale nie wykazuje. Słuszne jest za to uzupełnianie jego niedoborów u dzieci, gdyż są one bardzo powszechne, zwłaszcza właśnie wśród alergików. Istnieje również nadzieja, że utrzymując dobry poziom wapnia w organizmie dziecka unikniemy rozwinięcia się u niego alergii, w tym AZS.

8 komentarze:

Słowo "uzależnienie" kojarzy nam się zazwyczaj z alkoholem lub narkotykami, ale mocno uzależniające potrafią być też leki np. nase...

O tym, jak alergia może doprowadzić do uzależnienia

7/11/2016 Far Minka 8 Comments

Słowo "uzależnienie" kojarzy nam się zazwyczaj z alkoholem lub narkotykami, ale mocno uzależniające potrafią być też leki np. nasenne czy przeciwbólowe. Z tego również większość z nas zdaje sobie sprawę. Ale czy także z tego, że uzależniać mogą również niewinne krople do nosa?



Sezon alergiczny w pełni, a liczba alergików wzrasta z każdym rokiem. W aptece co dzień pojawiają się pacjenci uskarżający się na bardzo dokuczliwy lejący katar. Próbują leczyć się lekami antyhistaminowymi, wapnem, wszystkim co przyjdzie im do głowy lub poleci ktoś znajomy, ale często nie mogą trafić w skuteczny dla nich lek. Wtedy sięgają po krople do nosa. I tutaj pojawia się problem. Sama jestem alergiczką, więc doskonale wiem, jak uciążliwy potrafi być katar sienny. Człowiek chce móc normalnie funkcjonować, cieszyć się latem, a tu ciągle katar i katar... Rozumiem więc, że pacjenci chcą znaleźć coś, co wreszcie przyniesie ulgę, a krople/aerozole do nosa faktycznie im ją dają. Trzeba jednak uważać, bo te skuteczne kropelki mogą uzależniać, a przewlekły katar alergiczny jest idealną przyczyną, która może do takiego uzależnienia doprowadzić.
Leki, na które trzeba uważać to najpopularniejsze spray'e np. Otrivin, Nasivin, Xylorhin, Sudafed, a także najtańsze na rynku krople -Xylomethazolin. Zawierają one ksylometazolinę lub oksymetazolinę. Działają one obkurczająco na naczynia krwionośne, zmniejszają obrzęk śluzówki nosa i wysięk. Jest to więc działanie objawowe - pomogą nam zwalczyć katar na kilka godzin, ale nie usuną przyczyny jaką jest alergia lub przeziębienie. Zastosowanie ich pomoże na kilka godzin,a potem katar powróci. Kusi więc, by używać ich kolejny raz i kolejny i kolejny... A tego robić nie można! Krople te (co zresztą w ulotkach jest napisane, ale nie każdy je czyta ;) ) można używać przez góra 5-7 dni. Dłuższe stosowanie może prowadzić do uzależnienia i kataru polekowego.

Jak to działa?

Przewlekłe stosowanie sympatykomimetyków, którymi są opisywane przeze mnie krople, prowadzi do niedokrwienia błony śluzowej nosa, zaniku śluzówki, obrzęku, a nawet krwawień. Wszystko to wtórnie daje uczucie zatkanego nosa. Dlatego też pacjent powtórnie sięga po krople, aby go udrożnić i nieświadomie pogarsza swój stan, bo po chwilowej uldze pojawia się jeszcze większy obrzęk, więc znów zakrapla i tak koło się zamyka. Bez kropli ma wrażenie, że nie może oddychać. Co gorsze, naczynia krwionośne w nosie uodparniają się na działanie leku, więc konieczne jest stosowanie coraz większych dawek. W ten sposób powstaje uzależnienie. Niektórzy stosują krople latami i już nie potrafią bez nich funkcjonować. Niestety, jak to zwykle bywa z uzależnieniami, oduczenie się ich stosowania nie jest proste i wymaga wiele samozaparcia i często wspomagania innymi środkami farmakologocznymi. Dlatego, jak zawsze, najlepiej zapobiegać i przestrzegać tej granicy 7 dni, a w przypadku dzieci nawet lepiej ten czas skrócić.

Pamiętajcie, starajcie się walczyć z katarem siennym za pomocą leków przeciwalergicznych, a krople typu Otrivin zostawcie jako zupełną ostateczność do doraźnego zastosowania. W innym wypadku Wasz katar zamiast tylko przez sezon pylenia, może trwać cały rok!

8 komentarze:

Wprawdzie w mieście komary w tym roku raczej nas oszczędzają, ale przed wyjazdami wakacyjnymi na łono przyrody, zwłaszcza nad jeziora, w...

'Mamo, swędzi!' czyli jak sobie radzić z ukąszeniami owadów

7/07/2016 Far Minka 0 Comments

http://aptekamalegoczlowieka.blogspot.com/2016/07/mamo-swedzi-czyli-jak-sobie-radzic-z.html


Wprawdzie w mieście komary w tym roku raczej nas oszczędzają, ale przed wyjazdami wakacyjnymi na łono przyrody, zwłaszcza nad jeziora, warto zaopatrzyć swoją apteczkę w środek po ukąszeniu owadów. Zapraszam na przegląd preparatów, które pomogą zarówno dzieciom, jak i dorosłym w przypadku zaczerwienienia, obrzęku i swędzenia w miejscu ugryzienia.
W przypadku takich preparatów mamy do czynienia zarówno z lekami, wyrobami medycznymi, jak i kosmetykami. Te ostatnie można kupić zarówno w aptekach, jak i w drogeriach i jest ich naprawdę sporo, o zbliżonym składzie. Dlatego też nie będę zagłębiała się w tę kategorię. Ogólnie, mamy tu do czynienia z żelami z dodatkiem takich substancji/wyciągów roślinnych jak: mentol, panthenol, alantoina, aloes, rozmaryn, rumianek, oczar wirginijski.

Do preparatów typowo aptecznych należą:

Fenistil żel- lek przeciwhistaminowy, przeciwświądowy, łagodzi podrażnienia, zmniejsza obrzęk, działa miejscowo znieczulająco. Można go stosować do 4 razy na dobę. Nie określono dokładnie wieku, od którego można używać Fenistil w żelu, jednak przy zachowaniu zasady, by nie stosować go na dużą powierzchnię skóry ani na rany, można bezpiecznie stosować go u dzieci jako doraźny środek łagodzący po ukąszeniu.

Fenistil w kroplach -  druga dostępna forma Fenistilu, o tej samej substancji czynnej, ale podawana doustnie. Gdy dziecko jest mocno pogryzione można rozważyć podanie kropli, zamiast smarowania. Można go stosować już od 1 miesiąca życia, z zastrzeżeniem, że do 1 roku życia jedynie po konsultacji z lekarzem. Warto pamiętać, że jest to lek przeciwhistaminowy i jako taki nie jest pozbawiony działań niepożądanych i interakcji, choć jest stosunkowo bezpieczny i dlatego dostępny bez recepty.
Dawkowanie Fenistilu u dzieci:
1 m.ż - 1 r.ż.: 3-10 kropli 3 razy na dobę
1-3 lata: 10-15 kropli 3 razy na dobę
3-12 lat: 15-20 kropli 3 razy na dobę
powyżej 12 lat: 20-40 kropli 3 razy na dobę

Dapis żel -  osobiście kojarzy mi się typowo z apteką, ale zarejestrowany jest jako kosmetyk. Produkowany przez firmę specjalizującą się typowo w lekach homeopatycznych. Czyli jest to coś w stylu homeopatycznego kosmetyku? Producent nie określił dokładnie, więc zgaduję, że tak. Zawiera wyciąg z bagna zwyczajnego i jadu pszczelego. Do stosowania po ukończonym 1 roku życia. 

Allertec Ukąszenia - aerozol zawierający dwie substancje czynne: antazolinę i nafazolinę. Wcześniej dostępny pod nazwą Dermophenazol. Ma działanie przeciwalergiczne, łagodzi świąd, pieczenie, obrzęk. Można go stosować co 4-6 godzin. Ulotka milczy na temat dolnej granicy wieku, od którego można go stosować, ale ponieważ zawiera kwas borowy, to zostawiłabym go jednak dla tych 12+.

Comarol krem -  zawiera difenhydraminę i lidokainę, czyli substancje o działaniu odpowiednio przeciwalergicznym i miejscowo znieczulającym. Można go stosować 2-3 razy dziennie. U dzieci powyżej 2 roku życia.

Kamagel -  zawiera octanowinian glinu i wyciąg z rumianku, dzięki czemu działa przeciwobrzękowo i przeciwzapalnie.

Hydrocortisonum krem -  krem zawierający dość słabo działający steryd, a co za tym idzie o działaniu przeciwzapalnymi, przeciwświądowym. Aplikację można powtarzać 2 razy dziennie, stosować jedynie miejscowo i do 7 dni. Bez wyraźnych wskazań lekarza do stosowania dopiero powyżej 12 roku życia.

Entil Ukąszenia żel -  wyrób medyczny, bez substancji czynnej, działa na zasadzie łagodzącego podrażnienia hydrożelu, który dodatkowo na drodze osmozy powoduje wypompowanie toksyn wstrzykniętych przez owady. Do stosowania 2-3 razy na dobę. Bezpieczny również dla dzieci.

Entil Ukąszenia plasterki - nowość na rynku, jeszcze fizycznie nie miałam okazji ich obejrzeć. Tworzą barierę ochronną, działają łagodząco i przeciwbakteryjnie. W przeciwieństwie do żelu, zawierają substancje czynne - bisabolol i kwas glicyretynowy. Dodatkowo mentol o działaniu chłodzącym. Plasterek zmienia się co 8 godzin. U dzieci należy stosować pod nadzorem dorosłych.

Wapno (Calcium) -  w syropie lub dla starszych w tabletkach musujących. Działa przeciwobrzękowo, przeciwzapalnie, przeciwalergicznie. Można nim wspomagać leczenie uczuleń. Dla młodszych dzieci i alergików najlepiej wybrać bezsmakowe.

0 komentarze:

Wszyscy rodzice małych dzieci doskonale wiedzą, że w razie gorączki czy bólu mogą podać ibuprofen w syropie lub czopkach. Jednak kiedy malu...

Ibuprofen dla juniora, czyli jak sięgnąć do kieszeni rodzica

7/06/2016 Far Minka 9 Comments

Wszyscy rodzice małych dzieci doskonale wiedzą, że w razie gorączki czy bólu mogą podać ibuprofen w syropie lub czopkach. Jednak kiedy maluch podrośnie i zmieni się w juniora, ponownie stają przed pytaniem: co na gorączkę? Okazuje się, że zawiesiny trzeba podać bardzo dużo, a zresztą dziecko już przecież nie takie małe, więc nadal syropek? A może coś innego, dostosowanego do wieku? Zwłaszcza jak dziecko umie już połykać tabletki, to podawanie w dalszym ciągu zawiesiny wydaje się bezsensowne. Wtedy zjawiają się w aptece z pytaniem, co podać juniorowi. Zawsze wtedy zadaję sobie pytanie co było pierwsze jajko czy kura? ;) A dokładniej: czy najpierw rodzice pytali o ibuprofen w tabletkach dla dzieci czy najpierw rozreklamowali go producenci i dlatego rodzice o niego pytają? Okazuje się bowiem, że nasz mały pacjent jest zdaniem rodziców zbyt duży na syrop, ale zbyt mały na tabletki dla dorosłych, a takimi wydają się być powszechnie znane leki jak Ibuprom, Nurofen czy Ibum. Patrzą bardzo nieufnie, gdy proponuje im się taki lek dla ich np. 7-letniej pociechy. Nie mam oczywiście o to pretensji, bo i skąd rodzic ma wiedzieć co może bezpiecznie podać dziecku. Wydaje się, że to co sam bierze jak go boli głowa, nie jest raczej dobrym wyborem dla kilkulatka. Tymczasem jest dokładnie na odwrót, a niewiedzę rodziców i ich troskę wykorzystują firmy farmaceutyczne. Ewentualnie wychodzą naprzeciw zapotrzebowaniu ;) Wszystko zależy jak na to spojrzeć. W każdym razie efekt jest taki, że powstały ibuprofen w tabletkach i kapsułkach przeznaczone specjalnie dla dzieci. Jest to "Nurofen od 6 lat" i "Ibufen junior". Te preparaty rodzice chętnie kupują, bo jest dużymi literami napisane, że jest dla dzieci i takowe szczęśliwe dzieci uśmiechają się do nich z opakowania. Mają pewność, że pani farmaceutka nie wciska im kitu i nie nafaszerują dziecka końską dawką leku. To poczucie pewności niestety kosztuje, dlatego chciałam pokazać Wam jakie są faktyczne różnice między tabletkami dla dzieci, a dla dorosłych, żebyście więcej nie musieli przepłacać ;)



Zacznijmy od Nurofenu dla dzieci od lat 6. Pomarańczowe opakowanie, 6 tabletek powlekanych, w składzie 200mg ibuprofenu. Dla porównania preparat dla dorosłych tej samej firmy, czyli po prostu Nurofen to srebrne opakowanie, 12 tabletek powlekanych, a w składzie... 200mg ibuprofenu. Czym więc różnią się tabletki dla dzieci od tych dla dorosłych? Może są mniejsze i łatwiejsze do połknięcia? Nic z tego, sprawdziłam- są takie same. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że niewykluczone, że schodzą z tej samej linii produkcyjnej i potem trafiają tylko do różnych opakowań. Jaka jest więc podstawowa różnica? Cena. Za ten z uśmiechniętym chłopcem zapłacimy ok. 7 zł za 6 tabletek, podczas gdy ten "zwykły" za tyle tabletek kosztowałby ok. 2,2 zł.

Kolejnym dziecięcym preparatem jest Ibufen junior. Tym razem uśmiechnięta dziewczynka zachęca nas do zakupu ibuprofenu dla dzieci od 6 lat. Pakowany po 10 kapsułek, w każdej 200mg ibuprofenu. Kapsułek nie wolno rzuć ani rozgryzać, dlatego są małe, żeby dzieciom łatwo było je połknąć. Zaraz zaraz... Czy aby na pewno są mniejsze niż inne? Dla porównania pokażę Wam zdjęcie. Po lewej kapsułki dla dzieci, po prawej popularne kapsułki dla dorosłych. Różnią się kolorem, ale czy wielkością? Raczej nie.


Czym się więc różnią poza barwnikiem? Ależ oczywiście- ceną. Ibufen junior to koszt ok. 7 zł za 10 kapsułek, podczas gdy za 10 szt. kapsułek bez uśmiechniętej buzi zapłacimy ok.3,25 zł.
Dla ścisłości, na rynku jest też Ibufen Mini Junior przeznaczony dla dzieci od 4 roku życia. Jego się nie czepiam, gdyż faktycznie różni się dawką - ma 100mg ibuprofenu. Jeśli więc macie 4-letnie dziecko, które umie połykać kapsułki, to preparat ten faktycznie ma rację bytu. Chociaż  sądzę, że niewiele dzieci w tym wieku to potrafi ;)

Patrząc na ibuprofeny od 6 roku życia zastanawiam się czy dziecięcy modele są tak drodzy, że ich wizerunek wymaga takiego podniesienia ceny leku czy to producenci znaleźli sposób by sięgnąć do kieszeni nieświadomych rodziców? Odpowiedź jest chyba oczywista ;)
Nie bójcie się dać starszakom tabletek z ibuprofenem, które sami zażywacie. Jeśli dziecko waży więcej niż 20 kg ( to minimalna granica) i potrafi połknąć tabletkę, to spokojnie może zażyć taką, na której opakowaniu nie ma nic o dzieciach. Ważne, żeby było to 200mg ibuprofenu, a nie lek typu Max, Forte itp. z dawką 400mg.

9 komentarze: